Lokalizacja. Walcze z rakiem z przerzutami. Mam dwójkę cudownych synkow 1.5 roczku i 3.5 roczku. Nie mamy nikogo do pomocy, tylko siebie. Mąż musiał zrezygnować z pracy, by zająć się dziećmi, a ja walcze każdego dnia by żyć dla nich. Rak piersi -8 marca - w świeto kobiet- przekreślił całe moje dotychczasowe życ1.
Sok zaparcia 4 marchewki 1 jabłko 1 szklanka surowej kapusty kiszonej Alternatywnie 1 jabłko 1 szklanka surowej kapusty kiszonej 1/2 główki sałaty masłowej Sok Wątroba 1 czarna rzodkiew lub 6-8 czerwonych rzodkiewek 12 dużych zielonych i żółtych liści cykorii 6 łodyg szparagów 3 marchewki 1 ogórek Sok Woreczek żółciowy oczyszczanie 6 marchewek 1 mały czerwony burak 1/2 cytryny 6 czerwonych rzodkiewek lub jedna czarna rzodkiew Sok wspomagający system immunologiczny Nasiona z 2 dużych granatów 4 duże marchewki sok z 1/2 limonki 1 łyżka stołowa syropu klonowego Ważna Uwaga! Jednym z moich celów jest podzielenie się z wami naturalnymi metodami walki z nowotworem. Informacje, które piszę pochodzą z różnych źródeł, ale nie mogą być przez was traktowane jako porady lecznicze. Przed jakimiś zmianami w obecnym sposobie leczenia należy skonsultować się z lekarzem prowadzącym. Nikt jeszcze nie wynalazł skutecznego leku na wszystkie rodzaje raka, ale walczyć trzeba, bo życie jest zbyt piękne, by je podporządkować chorobie nieprawdaż? Walka z RAKIEM Od dziecka marzyłam żeby zostać lekarką wojskową. Dlaczego tak? Myślę, że to wpływ między innymi filmu czterej pancerni i pies. Zawsze w swoich zabawkach miałam igły, strzykawki i jedną lalkę, która musiała znosić wszystkie zabiegi. Były też i misie ale niestety wypchane trocinami i po wstrzyknięciu setek zastrzyków z wody były do wyrzucenia:)W ciągu dalszych lat moja świadomość ukształtowała się na tyle, że wiedziałam na pewno na czym będzie polegała moja praca. Pierwszego poważnego wyboru musiałam dokonać po maturze dostałam się na wydział lekarski i na pielęgniarstwo. Wtedy miałam duży dylemat, ale teraz po 20 latach stwierdzam, że mój wybór był zdecydowany i trafny. Zostałam pielęgniarką. Uwielbiam pracę z ludźmi, lubię im pomagać, wysłuchać, doradzić. Choroba jest stanem, gdzie każdy z nas oczekuje zrozumienia, ciepła drugiego człowieka i opieki. Wtedy czuje się silniejszy, zmotywowany i rusza do walki z chorobą. Wystarczy jednak jedno małe zwątpienie i wszystko runie jak przysłowiowy domek z kart. Nie pracuję sama. Jest ze mną zawsze mój Anioł Stróż. To prawda, że czasami się nie rozumieliśmy, nasze drogi się mijały, teraz jest pełna współpraca. Nawet wtedy gdy czuję, że zaczyna mi brakować cierpliwości, albo natłok pracy nie pozwala na poświęcenie tyle czasu choremu ile pacjent wymaga On sprowadza mnie do pionu i po chwili już wpadam na dobre tory. Przyjaciel to za małe słowo. Jest dla mnie najważniejszy, jest moim przewodnikiem, pocieszycielem, nauczycielem i ogniwem z Bogiem. Wiele zniesie. Zdążyłam już się o tym przekonać, gdy dowiedziałam się, że mam raka. Ja służba zdrowia, osoba, która opiekuje się chorymi ma raka? Przecież to niemożliwe. To naprawdę mnie dotyczy??! Gniew, płacz, ból, niedowierzanie. Wykrzyczałam to mojemu Aniołowi i usłyszałam ….ciszę. Cisza, aż dzwoniła mi w uszach. Pomyślałam no tak jak się krzyczy to wtedy się nie słyszy co ktoś ma do powiedzenia. Powoli spływał na mnie spokój. Jednak nie do końca. Jeszcze miałam nadzieję, że badanie histopatologiczne wyjdzie dobrze. Pierwsze wyszło źle, ale może nastąpiła pomyłka. Zdarza się prawda? Jednak nie tym razem. Tak nie było. To Rak i koniec kropka. Kiedy już pogodziłam się z diagnozą zaczęłam się modlić i rozmawiać z moim Aniołem. Zaczęłam od tego, że moja choroba jest po coś. Z jednej strony rozważałam krzyk mojego ciała, coś jest nie tak, że pojawił się objaw w postaci raka , a z drugiej strony doświadczenie. Pracując z osobami z rakiem zawsze mówię proszę się nie martwić, teraz są różne możliwości, zdobycze medycyny radzą sobie z wieloma przypadkami. Mówiłam to w formie pocieszenia, a teraz z moim doświadczeniem może będę bardziej przekonująca. Może właśnie to tak ma być? Kiedyś czytałam o terapeucie, który pracował z narkomanami. Żeby ich zrozumieć i im pomóc skutecznie też przeszedł przez narkomanię i odwyk. Może to na tym polega??! Prawda przyszła bezlitosna. Rak się potwierdził. Jednak dzięki ogromnemu wsparciu bliskich i znajomych ta diagnoza już nie była tak druzgocąca jak pierwsza. Wtedy pomyślałam, że w życiu miałam wiele wyzwań więc i to muszę podjąć. Raczej nie należę do osób, która się poddają łatwo. Znowu modlitwa i rozmowa z Aniołem żeby nie był złośliwy i żebym nie musiała brać chemii….Wierzę w to, że nic nie dzieje się przypadkowo. Spotkałam znajomego, lekarza od tego momentu moje życie obróciło się o 180 stopni. Już wiedziałam, że walkę podejmę i mam zamiar ją wygrać. Czemu to spotkanie było tak ważne? Mój nazwijmy go tak Szaman uświadomił mnie w tym co już do mnie doszło, ale nie całkiem. Rak to nie choroba to wołanie ciała o pomoc. Trzeba w takim razie działać żeby nie było za późno. Niekoniecznie metodami konwencjonalnymi. No cóż takich metod nie znałam. Słyszała gdzieś tam o noni, wilka korze, ale żadnych konkretów. Rady Szamana potraktowałam jako kolejne zlecenie lekarskie. To wszystko podtrzymywało mnie na duchu i dawało choć odrobinę kontroli nad moim życiem. Od tego czasu oprócz życia normalnego zaczęłam zajmować się zabijaniem komórek nowotworowych. To kolejna moja praca która ma zwiększyć szanse na przeżycie. Mam dla kogo żyć. Mam męża, syna, chrześniaki, psa, przyjaciół, znajomych, pacjentów. Cudownych przyjaciół, którzy się zwarli w szeregi i stanęli za mną murem. Czego można więcej oczekiwać. Czy to nie jest największy dowód wiary i miłości bliźniego? Uświadomiłam sobie też, że życie jest bezcennym darem o który troszczymy się dopiero wtedy, gdy go tracimy. To wpływa w sposób decydujący na to, jak myślimy. Nagle straszliwie ważne staje się to, żeby żyć „właściwie”, w każdym znaczeniu tego słowa. Rozumiesz, że twoje szanse na dożycie starości znacząco się zmniejszyły. Słynna maksyma „carpe diem” nabiera osobistego wymiaru. Optymizm to kolejny mój sprzymierzeniec. Ja zawsze patrzę na wszystko w różowych kolorach nawet wtedy, gdy wydaję się, że jest źle, bardzo źle. Zaczęłam od stwarzania rakowi środowiska zasadowego. Warzywa , owoce , kąpiele zasadowe, woda zasadowa. Skąd woda? Z jonizatora, który otrzymałam w prezencie od przyjaciół. Od Szamana zestaw ziół i wiele wiele cennych wskazówek, a przede wszystkim nadzieję i siłę dam radę:) Moja modlitwa została wysłuchana. Okazało się, że to co noszę w sobie jest mało złośliwe i na dzień dzisiejszy nie potrzeba podawać chemii. Dopiero jak coś zacznie się dziać. Niestety jest w fatalnym miejscu nieoperacyjnym i szanse na zabicie go chemią też są niewielkie. Można go tylko powstrzymać lub nieco zmniejszyć. Z tą radosną wiadomością podzieliłam się najpierw z moim szefem. Jak usłyszał huurra nie dostanę chemii chyba spojrzał na mnie bardzo bardzo dziwnie. Myślę, że jako lekarz woli zoperować, dać chemię i zabić komórki rakowe. A tu ja cieszę się, że będę tylko pod kontrolą radiologiczną…. Nie jest łatwo gotować i przygotowywać rodzinie posiłki i jeść tylko warzywa i owoce. Ale jak pomyślę, że on tego nie lubi uśmiech satysfakcji pojawia się na mojej twarzy. Po co to piszę ? Po to żeby wszyscy w podobnej sytuacji nie tracili wiary i nadziei. Bóg istnieje i pomaga trzeba tylko sobie wypracować właściwy z Nim sposób komunikacji. Uważam, że nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Trzeba żyć pełnią życia i brać to co ono nam oferuje nawet wtedy, gdy nam się to nie podoba. Trzymajcie za mnie kciuki. To początek mojej nowej drogi w uzdrawianiu mojego ciała. Codzienność z rakiem Codzienność z rakiem „Każdy dzień przeżyj tak jakby był twoim ostatnim.” Właśnie niedawno dotarło do mnie, że w mojej sytuacji jest to powiedzenie niezwykle realne. Czasem w natłoku dnia codziennego zapominam o tym, ale nie na długo. Cóż życie jest za krótkie. Myślę, że trzeba po prostu zapiąć pasy i dać się cieszyć tą jazdą póki możemy. Bez żadnych wątpliwości, bez żadnych ukrytych niepokojów. Każde doświadczenie nawet to najgorsze , każda decyzja nawet ta zła czegoś nas uczy. Nie powinniśmy bać się popełniania błędów, ale starać się je jak już są naprawiać. Rzucanie się na wszystko z głową w dół nie ma sensu. Ostatecznie z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Na szczęście istnieje coś takiego jak nieprzewidziany czynnik, prawdopodobieństwo, że zdarzy się coś zupełnie niespodziewanego, coś zdumiewającego. Dzięki temu życie staje się przygodą. Wchodź w to i rzuć się światu w ramiona! Rak nietolerancja Tak sobie od jakiegoś przeglądam wpisy różnych osób, które zmagają się z tym samym co ja. Niestety nie podoba mi się podejście osób, które te wpisy komentują! W wielu płaszczyznach naszego życia spotykamy się z nietolerancją. Wiem wiem stary wyświechtany temat , ale jakże na czasie. Pozwólcie, że trochę go odkurzę. Nietolerancja polega na BRAKU SZACUNKU I WYROZUMIAŁOŚCI dla cudzych poglądów. Regułka jest szersza, ale mi właśnie o poglądy chodzi. Niestety w większości ofiarami nietolerancji padają osoby „inne”, niepełnosprawne, chore, słabsze psychicznie. Każdy z nas ma inny charakter, inną osobowość i inne upodobania. Są ludzie otwarci, szczerzy, towarzyscy i lubiani. Są także i tacy, którzy boją się otworzyć na świat. Zamknięci w sobie, małomówni. Takie osoby są najczęściej wyśmiewane. Takie osoby, bezsilne i lękliwe padają najczęściej ofiarami nietolerancji. Są często maltretowane psychicznie, przez co tracą pewność siebie i coraz bardziej zamykają się w sobie. Nierzadko prowadzi to do poważnych stresów, niekiedy depresji, a nawet prób samobójczych. Niestety nietolerancja również sięga do sposobów leczenia i walki z chorobami. Każdy z nas ma wolny wybór jeśli chodzi o metody leczenia i terapii. Szczególnie w chorobach ciężkich często nieuleczalnych. Niestety coraz częściej na różnych forach o podobnej tematyce spotyka się ludzi, którzy negują, wyśmiewają metody leczenia naturalnego. W tym momencie chciałabym żeby każdy uderzył się w pierś i postawił się w sytuacji ciężko chorego. No cóż jest to trudne prawda? Jesteś zdrowy a masz poczuć się chory. Obawiam się, że kto tego wszystkiego nie przeszedł nie jest sobie nawet w minimalnym stopniu wyobrazić jak to jest! Teraz odpowiedz na pytanie czy taki człowiek MA COŚ DO STRACENIA? W takim razie skąd to ośmieszanie? Jeśli ty wybrałbyś ( wybrałabyś) metodę zalecaną przez onkologa ok twoja sprawa. Idź bierz chemię, naświetlaj się operuj ALE BĄDŹ TOLERANCYJNY dla tych, którzy próbują ratować się inaczej. Mieszkamy w wolnym kraju i każdy może postąpić tak jak uważa to za stosowne. Odrobina wsparcia i zrozumienia jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Powinniśmy cieszyć się i dziękować Bogu, że świat jest tak ludzko różnorodny i z każdym dniem możemy odkrywać go na nowo. Kochani świat zbudowany jest na wierze i miłości więc bądźmy lepsi dla siebie, a życie stanie się piękniejsze. Wszystko jest możliwe niemożliwe wymaga po prostu więcej czasu Pytacie czy jeszcze coś napiszę. Pewnie tak, choć powrót tutaj to powrót do myśli o chorobie i zdarzeniach o których niewątpliwie warto zapomnieć. Dopiero cieszyłam się z postanowienia konsylium, a tymczasem ktoś podważył je i w efekcie końcowym wylądowałam na onkologii celem dalszego diagnozowania. Trochę przeszkodziło mi to w normalnym funkcjonowaniu. Ledwie co udało mi się wyjechać na malutkie pięć dni w cudowne miejsce, a tu telefon, że mam się zgłosić w poniedziałek rano na izbę przyjęć. Cóż było robić przepakowałam torbę i z mieszanymi uczuciami poszłam. Okazało się, że dalej będę diagnozowana w kierunku podania izotopu. Trochę mnie to podłamało ponieważ wolę walkę z tym diabelstwem wręcz, a nie na skróty. Na szczęście pocieszył mnie szaman, że izotop nie zawsze oznacza chemię. Jak zwał tak zwał to zdecydowanie nie mój cel. Będąc w instytucie jako pacjent niestety nie da się zapomnieć o chorobie, o tym co mnie spotkało. Chyba trzeba czasu żeby to sobie poukładać, chociaż cały czas wydaje się się, że już jestem z tym pogodzona. Choroba uświadomiła mi, że w natłoku spraw życia codziennego zapominamy jak ważne jest to, aby dbać o nasze wzajemne relacje i pielęgnować je. Tylko bliskie osoby potrafią wziąć na siebie ten ciężar i zmagać się z nim każdego dnia, potrafię widzieć naszą walkę i wspierać nas w niej. To wszystko uświadamia jak ważne są więzi między nami. Mój świat się zmienił, właściwie myślę sobie, że tworzę go na nowo i staram się w nim jak najlepiej funkcjonować. Próbuję nie myśleć o tym czego nie mogę, ale to co mogę. Pomimo mojej trudnej sytuacji, umiem być bardziej szczęśliwa ponieważ udaje mi się doceniać drobne rzeczy, które wcześniej nie były w ogóle zauważone. Warto zatrzymać się w tej życiowej gonitwie chociaż na chwilę. Wiem, że nasza codzienność przepełniona jest wieloma mało istotnymi problemami, które często my sami sobie stwarzamy. Postarajmy się skupić na tym co jest naprawdę ważne i istotne. Pamiętajmy, że mamy zawsze więcej niż się nam wydaje oraz, że mamy fantastycznych ludzi wokół siebie….. SYRACH Mój kochany Anioł Stróż co ja bym bez niego zrobiła?Przekonałam się po raz kolejny o Jego dobroci i Łaskawości. Zawsze oddaję się w jego opiekę , z szczególnie wtedy, gdy mnie coś przerasta lub przeraża. Prosiłam go cały czas żebym nie musiała dostać chemii i o to żeby guz się trochę zmniejszył. Chciałam mieć pewność, dowód, że to co robię jest słuszne. I wiecie co?? Guz jest ciut ciut MNIEJSZYYYY!!!! Konsylium, które podejmie decyzję o mojej chemii będzie pod koniec października, ale dzisiaj już wiem, że na 99,9% niczym nie będę leczona. Dziękuję Ci Syrachu….cudownie jest czuć jego bliskość. Cały czas mnie umacnia, pociesza, rozwiewa wątpliwości, a przede wszystkim zanosi modlitwy przed tron Pana Boga. Gdy tak sobie analizuję moją zażyłość z Syrachem uderza we mnie ogromna realność istnienia tych niebieskich duchów i ich współpraca z nami która obejmuje nawet najdrobniejsze dziedziny naszego życia. Myślę, że powinnam wyciągnąć z tego naukę dla siebie dla was również. Trzeba świadomie oddać się pod opiekę własnego Anioła Stróża, prosić go o pomoc i wysyłać go do tych, którzy go potrzebują. Przebywanie w obecności aniołów jest prawdziwym szczęściem. Kto tego szczęścia zaznał wie o czym piszę:) Ostatnie wpisy Warzywa strączkowe i soja w diecie przeciwnowotworowej Banany Żyj najlepiej jak potrafisz .Świadectwa ludzi którzy wygrali z rakiem Niewidzialny sznur “Zdrowie człowieka w niezdrowym świecie” Borys Bołotow Polecam
Zeszły - walka z rakiem trwająca, jak na spokojnie sobie obliczyłem dziewięć miesięcy. Ten, z trzynastką w sobie, nie dość, że kontynuacja niepewności związanej z nowotworem złośliwym to przede wszystkim walka o istnienie firmy, o nie zaprzepaszczenie ponad 20 lat prowadzenia działalności i wyjście z kłopotów w jakie choroba
Z wielkim bólem piszemy te słowa: pan Andrzej przegrał walkę z rakiem. Pozostanie na zawsze w sercach tych, którzy go kochają. Dziękujemy wszystkim którzy pomogli w jego leczeniu. Historia pana Andrzeja: Pod koniec października 2016 roku zdiagnozowano u mnie chorobę nowotworową. Przeszedłem ciężką operację. Niestety, przerzuty okazały się nieoperacyjne. A biopsja potwierdziła wysoki stopień złośliwości. Zdecydowano o natychmiastowej chemioterapii, która okazała się dla mnie kardiotoksyczna. Wobec tak poważnych skutków ubocznych z części leczenia zrezygnowano. Toksyczne skutki uboczne powstałe w wyniku podawania chemii mogą być neutralizowane za pomocą bardzo drogich leków, wyspecjalizowanych zabiegów medycznych czy nowoczesnych preparatów wspierających układ immunologiczny, za które trzeba samemu zapłacić, bo nie ma refundacji NFZ! Walka ze skutkami chemioterapii i proces wyzdrowienia z raka jest bardzo długi i kosztowny, dlatego zdecydowałem się prosić o wsparcie za co serdecznie dziękuję. Podaruj Kawałek Nieba...
Dlatego wiem, że nie poddam się agresywnemu leczeniu jak choćby chemioterapii. W takim wypadku ból będzie dla mnie nie do zniesienia. Więc cały czas mam nadzieję, że jednak moja przygoda z rakiem się zakończyła. A z drugiej strony wiem, że w kraju, w którym mieszkam, eutanazja jest legalna i może skrócić ewentualne cierpienie.
Moi Drodzy,życie potrafi napisać taki scenariusz, jakiego by nie wymyślili najlepsi scenarzyści filmowi. Mam 50 lat. Urodziłem się w Wiśle i tu mieszkam z moją kochaną żoną Irką i córką Pauliną. Na co dzień byłem pracownikiem w sklepie motoryzacyjnym. Przez całe życie moja wielka pasją zawsze były i są rajdy samochodowe oraz skoki narciarskie. Osoby, które mnie znają, wiedzą, że zawsze prowadziłem aktywny tryb życia. Pomimo uprawiania ekstremalnych sportów, nigdy nic poważnego mi się nie stało i nigdy nie miałem problemów ze od listopada 2021 roku mój świat się...co tu ukrywać- zawalił. Podczas ostatniego rajdu w sezonie, w którym zdobyłem mój drugi tytuł Mistrza Polski, poczułem bardzo silny ból kręgosłupa i musiałem skorzystać z pomocy medycznej na rajdzie. Ból pojawił się w trakcie jazdy i był tak mocny, że odcięło mi mowę podczas dyktowania trasy mojemu powrocie do domu bóle nie ustępowały, a nawet się nasilały. Początkowo myślałem, że to dyskopatia. Po konsultacji z lekarzem zlecone zostały badania: RTG, rezonans magnetyczny i tomografia komputerowa. Badania wykazały złamania kręgów odcinka piersiowego kręgosłupa, złamanie żebra i mostka. Uraz okazał się na tyle poważny, że potrzebna była natychmiastowa operacja. W trakcie operacji przeprowadzonej został pobrany materiał do badania histopatologicznego. Wyniki okazały się bardzo złe. Stwierdzono u mnie wtórny nowotwór kręgosłupa, żeber, miednicy. Kolejne badania przynosiły kolejne złe diagnozy- poważne zmiany rakowe na narządach wewnętrznych. Onkolodzy stwierdzili, że nowotworem pierwotnym mógł być nowotwór płuc lub pęcherza momentu wykrycia raka, rozpocząłem chemio- i radioterapię. Podczas leczenia nastąpił udar niedokrwienny mózgu. Oprócz obecnej terapii, potrzebne są dodatkowe, niestety bardzo kosztowne metody leczenia. W tej chwili jestem bardzo osłabiony, mam problem z chodzeniem, potrzebuję pomocy osób trzecich i dodatkowej opieki. Jak widzicie sytuacja jest bardzo poważna. Przed pierwszym bólem kręgosłupa w listopadzie 2021 roku nie było żadnych objawów. To wstrętne choróbsko zaatakowało mój organizm znienacka i na bardzo dużym jak wiele osób mnie zna- nie poddaję się, jestem pełen optymizmu i walczę jak na najtrudniejszym odcinku specjalnym najtrudniejszego rajdu. Wiem, że uda się dojechać do tej upragnionej mety, choć droga jest kręta, wyboista, z wieloma podjazdami i zjazdami. Niestety ten nierówny dla mnie rajd jest wyczerpujący nie tylko dla mojego organizmu, ale i środków mojej rodziny. Dlatego zwracam się o pomoc do WAS- ludzi o wielkim sercu- o wsparcie finansowe mojego leczenia, o wsparcie walki z Wam Cieślar

Dziś miałam pierwszą radioterapię . Leżałam na tym łóżku przerażona i spanikowana :p Trwało wszystko ok 20 minut , układanie na łóżku , tomografia , a

Od dziecka marzyłam żeby zostać lekarką wojskową. Dlaczego tak? Myślę, że to wpływ między innymi filmu czterej pancerni i pies. Zawsze w swoich zabawkach miałam igły, strzykawki i jedną lalkę, która musiała znosić wszystkie zabiegi. Były też i misie ale niestety wypchane trocinami i po wstrzyknięciu setek zastrzyków z wody były do wyrzucenia:)W ciągu dalszych lat moja świadomość ukształtowała się na tyle, że wiedziałam na pewno na czym będzie polegała moja praca. Pierwszego poważnego wyboru musiałam dokonać po maturze dostałam się na wydział lekarski i na pielęgniarstwo. Wtedy miałam duży dylemat, ale teraz po 20 latach stwierdzam, że mój wybór był zdecydowany i trafny. Zostałam pielęgniarką. Uwielbiam pracę z ludźmi, lubię im pomagać, wysłuchać, doradzić. Choroba jest stanem, gdzie każdy z nas oczekuje zrozumienia, ciepła drugiego człowieka i opieki. Wtedy czuje się silniejszy, zmotywowany i rusza do walki z chorobą. Wystarczy jednak jedno małe zwątpienie i wszystko runie jak przysłowiowy domek z kart. Nie pracuję sama. Jest ze mną zawsze mój Anioł Stróż. To prawda, że czasami się nie rozumieliśmy, nasze drogi się mijały, teraz jest pełna współpraca. Nawet wtedy gdy czuję, że zaczyna mi brakować cierpliwości, albo natłok pracy nie pozwala na poświęcenie tyle czasu choremu ile pacjent wymaga On sprowadza mnie do pionu i po chwili już wpadam na dobre tory. Przyjaciel to za małe słowo. Jest dla mnie najważniejszy, jest moim przewodnikiem, pocieszycielem, nauczycielem i ogniwem z Bogiem. Wiele zniesie. Zdążyłam już się o tym przekonać, gdy dowiedziałam się, że mam raka. Ja służba zdrowia, osoba, która opiekuje się chorymi ma raka? Przecież to niemożliwe. To naprawdę mnie dotyczy??! Gniew, płacz, ból, niedowierzanie. Wykrzyczałam to mojemu Aniołowi i usłyszałam ….ciszę. Cisza, aż dzwoniła mi w uszach. Pomyślałam no tak jak się krzyczy to wtedy się nie słyszy co ktoś ma do powiedzenia. Powoli spływał na mnie spokój. Jednak nie do końca. Jeszcze miałam nadzieję, że badanie histopatologiczne wyjdzie dobrze. Pierwsze wyszło źle, ale może nastąpiła pomyłka. Zdarza się prawda? Jednak nie tym razem. Tak nie było. To Rak i koniec kropka. Kiedy już pogodziłam się z diagnozą zaczęłam się modlić i rozmawiać z moim Aniołem. Zaczęłam od tego, że moja choroba jest po coś. Z jednej strony rozważałam krzyk mojego ciała, coś jest nie tak, że pojawił się objaw w postaci raka , a z drugiej strony doświadczenie. Pracując z osobami z rakiem zawsze mówię proszę się nie martwić, teraz są różne możliwości, zdobycze medycyny radzą sobie z wieloma przypadkami. Mówiłam to w formie pocieszenia, a teraz z moim doświadczeniem może będę bardziej przekonująca. Może właśnie to tak ma być? Kiedyś czytałam o terapeucie, który pracował z narkomanami. Żeby ich zrozumieć i im pomóc skutecznie też przeszedł przez narkomanię i odwyk. Może to na tym polega??! Prawda przyszła bezlitosna. Rak się potwierdził. Jednak dzięki ogromnemu wsparciu bliskich i znajomych ta diagnoza już nie była tak druzgocąca jak pierwsza. Wtedy pomyślałam, że w życiu miałam wiele wyzwań więc i to muszę podjąć. Raczej nie należę do osób, która się poddają łatwo. Znowu modlitwa i rozmowa z Aniołem żeby nie był złośliwy i żebym nie musiała brać chemii….Wierzę w to, że nic nie dzieje się przypadkowo. Spotkałam znajomego, lekarza od tego momentu moje życie obróciło się o 180 stopni. Już wiedziałam, że walkę podejmę i mam zamiar ją wygrać. Czemu to spotkanie było tak ważne? Mój nazwijmy go tak Szaman uświadomił mnie w tym co już do mnie doszło, ale nie całkiem. Rak to nie choroba to wołanie ciała o pomoc. Trzeba w takim razie działać żeby nie było za późno. Niekoniecznie metodami konwencjonalnymi. No cóż takich metod nie znałam. Słyszała gdzieś tam o noni, wilka korze, ale żadnych konkretów. Rady Szamana potraktowałam jako kolejne zlecenie lekarskie. To wszystko podtrzymywało mnie na duchu i dawało choć odrobinę kontroli nad moim życiem. Od tego czasu oprócz życia normalnego zaczęłam zajmować się zabijaniem komórek nowotworowych. To kolejna moja praca która ma zwiększyć szanse na przeżycie. Mam dla kogo żyć. Mam męża, syna, chrześniaki, psa, przyjaciół, znajomych, pacjentów. Cudownych przyjaciół, którzy się zwarli w szeregi i stanęli za mną murem. Czego można więcej oczekiwać. Czy to nie jest największy dowód wiary i miłości bliźniego? Uświadomiłam sobie też, że życie jest bezcennym darem o który troszczymy się dopiero wtedy, gdy go tracimy. To wpływa w sposób decydujący na to, jak myślimy. Nagle straszliwie ważne staje się to, żeby żyć „właściwie”, w każdym znaczeniu tego słowa. Rozumiesz, że twoje szanse na dożycie starości znacząco się zmniejszyły. Słynna maksyma „carpe diem” nabiera osobistego wymiaru. Optymizm to kolejny mój sprzymierzeniec. Ja zawsze patrzę na wszystko w różowych kolorach nawet wtedy, gdy wydaję się, że jest źle, bardzo źle. Zaczęłam od stwarzania rakowi środowiska zasadowego. Warzywa , owoce , kąpiele zasadowe, woda zasadowa. Skąd woda? Z jonizatora, który otrzymałam w prezencie od przyjaciół. Od Szamana zestaw ziół i wiele wiele cennych wskazówek, a przede wszystkim nadzieję i siłę dam radę:) Moja modlitwa została wysłuchana. Okazało się, że to co noszę w sobie jest mało złośliwe i na dzień dzisiejszy nie potrzeba podawać chemii. Dopiero jak coś zacznie się dziać. Niestety jest w fatalnym miejscu nieoperacyjnym i szanse na zabicie go chemią też są niewielkie. Można go tylko powstrzymać lub nieco zmniejszyć. Z tą radosną wiadomością podzieliłam się najpierw z moim szefem. Jak usłyszał huurra nie dostanę chemii chyba spojrzał na mnie bardzo bardzo dziwnie. Myślę, że jako lekarz woli zoperować, dać chemię i zabić komórki rakowe. A tu ja cieszę się, że będę tylko pod kontrolą radiologiczną…. Nie jest łatwo gotować i przygotowywać rodzinie posiłki i jeść tylko warzywa i owoce. Ale jak pomyślę, że on tego nie lubi uśmiech satysfakcji pojawia się na mojej twarzy. Po co to piszę ? Po to żeby wszyscy w podobnej sytuacji nie tracili wiary i nadziei. Bóg istnieje i pomaga trzeba tylko sobie wypracować właściwy z Nim sposób komunikacji. Uważam, że nic w życiu nie dzieje się przez przypadek. Trzeba żyć pełnią życia i brać to co ono nam oferuje nawet wtedy, gdy nam się to nie podoba. Trzymajcie za mnie kciuki. To początek mojej nowej drogi w uzdrawianiu mojego ciała.

\n\n \n moja walka z rakiem
Nie jest to walka łatwa i wyrównana ale na pewno nie skazana z góry na porażkę. Książka, którą przeczytałam napisana przez małżeństwo który z rakiem miało do czynienia na codzień. To już na szczęście za nimi, ale jeśli myślicie, że po wyjściu z choroby życie jest takie proste to się mylicie. Wanda Kempara z Aleksandrowa Kujawskiego, Urszula Gierszyńska i Stanisława Rulewicz (obie z Bydgoszczy) zostały laureatkami konkursu "Moja walka z rakiem".Od Redakcji:Od Redakcji:Mamy nadzieję, że lektura wspomnień trzech kobiet, które wygrały walkę z rakiem, zachęci nasze Czytelniczki do regularnych badań piersi. Natomiast kobietom, które właśnie zmagają się z chorobą, pomoże uwierzyć, że raka można panie, które wyszły zwycięsko z batalii o życie i swoją walkę opisały, spotkały się w bydgoskim zachorowały. Ciężko. Gdy dowiedziały się, że mają nowotwór, bardzo się bały. Walczyły. O życie, o powrót do normalności. Wspierane przez bliskich miały więcej sił, by pokonać chorobę. Wyzdrowiały, choć batalię o życie przypłaciły utratą piersi. Swoją walkę z rakiem opisały. Zrobiły to, by innym kobietom, dotkniętym chorobą, dodać sił. I wiary w październiku (od wielu lat jest Miesiącem Walki z Rakiem Piersi) "Pomorska", wspólnie ze Stowarzyszeniem "Różowej Wstążeczki", wydała specjalny dodatek, poświęcony nowotworom sutka i profilaktyce raka piersi. Wtedy właśnie ogłosiliśmy konkurs pt. "Moja walka z rakiem". Do udziału w nim zaprosiliśmy kobiety, które wygrały walkę z chorobą. 15 grudnia z laureatkami konkursu spotkała się Dorota Jakuta, przewodnicząca Rady Miasta Bydgoszczy i Małgorzata Bonin, szefowa Stowarzyszenia "Różowej Wstążeczki". Były wspomnienia, refleksje i deklaracje pracy na rzecz upowszechnienia badań piersi. Były też nagrody od Stowarzyszenia i przewodniczącej RM, biżuteria i kosmetyki przeznaczone dla kobiet po publikujemy fragmenty nadesłanych strach, ból, jest radość życiaWanda Kempara (na emeryturze, 40 lat pracowała na stanowisku sekretarza w szkole podstawowej) tak napisała: "Chciałam podzielić się informacją o przebytej chorobie, a jednocześnie podnieść na duchu panie, które z niewiedzy lub strachu boją się operacji". Oprócz wspomnień pani Wanda przesłała wiersz pt. Odrodzona, który zadedykowała wszystkim "Amazonkom". "(...)Poszłam na operację pełna optymizmu, bo guzek mały, wyniki dobre i na pewno obędzie się bez amputacji. Miał być tylko "harpun", chociaż byłam uprzedzona o amputacji piersi, jeżeli badanie pobranych próbek wykaże komórki rakowe. Obudziłam się po narkozie, obok mnie trójkąt, wiedziałam, że to najgorsze. Pomyślałam, jak się pokażę mężowi taka okaleczona, czy będzie mnie jeszcze dotykał, czy nie wyniesie się z naszej sypialni. A ja sama, jak to zniosę, gdy się zobaczę? Czy nie wpadnę w depresję, histerię czy nie będę się wstydzić swojej przypadłości, przecież duszę mam taką mnie to spotkało? Przecież nie zdążyłam jeszcze odpocząć po 40 latach pracy, jeszcze mam tyle do zrobienia. Czy tak wyobrażałam sobie emeryturę? Na pewno tak sobie myślałam - na emeryturze nareszcie spokój - dzieci dorosłe, najpierw się wyśpię, zawsze obiad na czas, porządki, ogród, spacer z psami, wyjazdy za miasto, wczasy. Będziemy z mężem nadrabiać zaległości, kino, teatr, książki. Nareszcie tylko dla siebie, do dzieci tylko w gości. A tu choroba - rak złośliwy. Ile mi jeszcze życia zostało? Mam troje wnucząt, więc chciałabym doczekać ich szpitalu wszystkie pacjentki takie same, obolałe, skaleczone, zranione. Ale przecież kobiety, matki, potrzebne w domu, wszyscy na nie początku byłam pod opieką wspaniałych lekarzy, którzy widzieli we mnie kobietę, a nie tylko pacjentkę, kolejny przypadek. Rozpoczął się nowy etap życia. Niespodziewanie dla mnie. Nie emerytura, tylko walka o zdrowie - operacja, chemioterapia i rehabilitacja. Już w szpitalu znalazłam się pod opieką psychologa. Jednak najważniejsze było wsparcie męża, dzieci, rodziny i przyjaciół, którzy okazali mi miłość, cierpliwość i pomoc w trudnych momentach. Wiersz "Odrodzona"Wanda KemparaJeszcze zegar odmierza dla mnie czas,Jeszcze pójdę na bal,Na spacer z tempo życiaNie wszystko trzeba od wszystkie pory roku,Srogą zimęPiękną wiosnęGorące lato,Kolorową miałam czasu dostrzec pór roku,przylatujących ptaków, barw nieba,zachodów muszę znaleźć czas na wszystko,Dla innych i dla dostrzec jakie piękne jest powrocie ze szpitala przeglądam się lustrze - nawet nieźle wyglądam od zdrowej strony, gorzej na wprost, ślad po cięciu, to nie ślad, to rana na ciele i duszy. Walka z chorobą była gorsza od operacji - zaczęła się chemia. Wiele trzeba wytrwałości, dużo samozaparcia w tych trudnych sytuacjach. Chociaż chemia ratuje nam życie, jest nie do zniesienia, nie wszyscy mi 6 serii ambulatoryjnie (seria to dwie dawki co tydzień), potem 3 tygodnie spokoju i znowu to samo. Wyjazd około 6 rano, żeby mieć jak najprędzej wyniki krwi, tam kolejka, potem kolejka do internisty z wynikami. Złe wyniki krwi wykluczają podanie chemii, potem kolejka na chemię, cały dzień to zajmuje.(...) Pół roku zmagań. Z chemii wracałam jak malutki kłębuszek czegoś zestresowanego, nieumiejącego myśleć trzeźwo. Denerwowało mnie, że po drodze mąż musi zrobić zakupy, zatankować samochód, zatrzymać się, śnieżyce, zasypane drogi, ptasia grypa (trzeba było ominąć Toruń, co wydłużało czas podróży) itp. Wszystko mi przeszkadzało, nie mogłam się doczekać, kiedy dojadę do domu, położę się w swoim łóżku. Niemoc po chemii trwała kilka dni, trochę odetchnęłam, mogłam jeść, jakoś doszłam do siebie i znowu wydawać się to niedorzeczne, ale cieszyłam się, jak miałam złe wyniki krwi, bo na chemię mogłam jechać dopiero za tydzień. (...) W tych trudnych chwilach trzymała mnie nadzieja na wyzdrowienie, ale przede wszystkim to, że wszyscy na mnie czekają - mąż, dzieci, wnuki. Nie mogłam się poddać. Wytrwałam do końca, jeszcze jeżdżę co pół roku na badania, rehabilitację.(...) Teraz dzięki "Amazonkom" jestem pełna optymizmu. Wspieramy się nawzajem nie tylko w sprawach choroby, ale także w codziennym życiu. W naszym klubie jest 25 pań w różnym wieku i o różnym statusie społecznym. Nie dzieli to nas, raczej zbliża. Każda ma inny pogląd na świat, ale cel taki sam: chcemy żyć, połączyła nas choroba. Potrafimy się śmiać, wzruszać, dzielimy się naszymi troskami. Spotykamy się często - gimnastyka, dieta, psycholog, nasze pogaduchy, jesteśmy sobie potrzebne.(...) Nigdy nie miałam czasu dla siebie, teraz mam. Teraz muszę wyjść z domu, bo czekają na mnie inne "Amazonki", muszę dobrze wyglądać. Zaakceptowałam siebie.(...) Nie wstydzę się mówić o swojej chorobie, namawiam znajome do badań, do tego, by zrobiły operację. Nie czekajcie na cud, bo cudów nie ma. Teraz zastanawiam się, czy warto było czekać tak długo, ale strach przed śmiercią był silniejszy niż argumenty lekarzy.(...) W obliczu śmierci uświadamiamy sobie, co to jest życie! Jak bardzo nam na nim zależy, jak nieważne były nasze troski dnia codziennego. Gdy jesteś zdrowa, nie umiesz cieszyć się z tego, co masz. Że się budzisz codziennie, że słońce świeci, że żyjesz, ale porównujesz się z innymi, że jeszcze to by mi się przydało, nowy samochód, modny płaszcz, nowe meble."Amazonko"! Głowa do góry, uśmiechaj się, ciesz się każdą chwilą i przekazuj tę radość innym. Naucz innych dostrzegać to, czego wcześniej nie widziałaś i nie dostrzegałaś". Po chorobie została wolontariuszkąMowa o Urszuli Gierszyńskiej z Bydgoszczy, również laureatki konkursu "Moja walka z rakiem". O tym, co przeszła, tak napisała:"Wiele lat temu zachorowałam na nowotwór złośliwy. Czułam wtedy lęk i rozpacz. Byłam pełna bólu, pretensji i było wtedy łatwo. Pracowałam w tym czasie zawodowo - byłam księgową w szkole. Wtedy w moim życiu najważniejsze były dzieci, mąż i praca. Jeszcze przed pójściem do szpitala tak było. Jednak po operacji świat zaczął się kręcić wokół mnie. Poczułam, że jestem na pierwszy miejscu, że musi tak być, bo inaczej nie wyzdrowieję. I tak rodziny i przyjaciół pomagała mi w zdrowieniu. Kilka miesięcy po operacji trafiłam do Klubu Amazonek. Kobiety, które tam spotkałam, dodały mi wiary. Żyję teraz normalnie, mogę nawet powiedzieć, że lepiej. Nauczyłam się szanować siebie, prosić o pomoc, "oszczędzać" chorą rękę, zdrowo się odżywiać. Świat przestał wyglądać, jak przez przyćmione okulary i odzyskał kolory. Widzę, że świeci słońce, że liście na drzewach zmieniają kolory w zależności od pory roku, że ptaki tak pięknie upływa wolniej, a każdy dzień wygląda inaczej. Rano dziękuję, że się obudziłam, wieczorem, że mogłam przeżyć mądrze i z pożytkiem dla ludzi ten operacji minęło 10 lat i mogę stwierdzić, że doświadczyłam czegoś cudownego, czego owocem jest radość życia, miłość, cierpliwość i "serce" dla ludzi. Zostałam wolontariuszką. Zawsze uważałam się za osobę nieśmiałą, ale chęć pomocy chorym przewyższyła brak pewności siebie. Wolontariat jest służbą na rzecz człowieka chorego, w potrzebie. Ludzie dotknięci chorobą w swoich trudnościach są słabi i zagubieni, dlatego cenią sobie tę pomoc, a ja, widząc ich potrzeby, chcę im pomagać. Wiem, że dobra rada, uśmiech i dzielenie się przeżyciami są potrzebne, wspomagają po operacji chciałabym powiedzieć, że na początku nie jest łatwo, ale z czasem wszystko wraca do normalności. Wszystkie zdrowe panie zachęcam do samobadania piersi lub do pójścia do specjalisty. Nie każde leczenia raka piersi kończy się chemią czy radioterapią. Jestem osobą, u której leczenie zakończyło się tylko amputacją było!"Ja już teraz jestem zdrowaStanisława Rulewicz z Bydgoszczy miała 13 lat, gdy na raka piersi zmarła jej mama. Walkę o jej życie pamięta doskonale, bo sama się matką opiekowała. Myślała, że jej ta choroba nie spotka. Stało się inaczej."(...) To był grudzień 1999 r. Miałam wtedy 61 lat i byłam spokojna, że nie podzieliłam losu mojej mamy, która miała raka lewej piersi i zmarła mając 31 lat. Widziałam ten guzek wielkości dużej fasoli. Bardzo dobrze pamiętam - to był luty 1952 r. Sama rozpiłowywałam ampułki z morfiną i kofeiną, wylewałam na łyżeczkę i podawałam mamie. Byłam najstarsza - miałam skończone 13 lat i jeszcze sześcioro rodzeństwa. Właśnie wtedy, w lutym, urodził się najmłodszy brat. Początkowo mama nie karmiła braciszka chorą piersią, ale położna uznała, że to tylko kaszak. Poleciła przystawiać dziecko do piersi, a na guzek radziła przyłożyć "czarną maść". Po trzech tygodniach zrobiła się cieknąca ranka, ale wtedy groźnie nie w końcu poszła do lekarza. Było skierowanie do szpitala i... wyrok. Już nie było ratunku. To było w lutym, a we wrześniu tego samego roku już nie do mojej choroby... Zaczęło się tak. Bawiłam się z moją 5-letnią wnuczką Iwonką. W pewnej chwili wnusia, niechcący, uderzyła mnie w lewą pierś. Poczułam ból. Wtedy zaczęłam tę pierś bardziej kontrolować. Wyczułam guz, bardzo głęboko, w dole od razu poszłam do lekarza. Był grudzień, miesiąc, w którym nie chciałam nic wiedzieć o chorobach. Ale już w styczniu zarejestrowałam się do onkologa w Poliklinice przy szpitalu wojskowym. Pierwszą wizytę miałam 23 stycznia. Dwa dni później zrobiono mi biopsję i mammografię. Zdjęcie wykazało, że to lipoma (tłuszczak).Lekarz nie zgadzał się z taką diagnozą. Poza kolejnością poprowadził mnie do onkologa-chirurga. Miałam jeszcze jedną biopsję i USG. Dostałam skierowanie do szpitala na odbyło się błyskawicznie. Zabieg wyznaczono na 4 lutego. Jeszcze tylko wizyta u kardiologa, bo miałam wysokie ciśnienie. Podano mi leki. Ciśnienie się unormowało. Ale na chwilę. Byłam już w sali operacyjnej, jednak anestezjolog zadecydował, że operacji nie będzie, ze względu na bardzo wysokie ze szpitala, łykałam tabletki. Pod koniec lutego byłam już po operacji. Pozostawałam nadal pod opieką onkologa - na kontrolę pojawiałam się raz w miesiącu. W lutym 2001 r. na bliźnie pojawiła się zmiana rakowa. Wtedy się załamałam. Byłam przerażona, że następny guz urósł tak szybko. Lekarz błyskawicznie usunął guz. Po zabiegu trafiłam do Centrum Onkologii - miałam naświetlania bombą kobaltową. Nadal pozostawałam po kontrolą, byłam ponadto leczona 2002 roku pojechałam - po raz pierwszy w życiu - do sanatorium. Niestety, byłam tam tylko osiem dni, bo zachorował mój mąż. Po operacji leżał, więc musiałam się nim zająć. Zapomniałam o sobie. Pampersy, cewniki, walka z odleżynami, karmienie, mycie... Mąż zmarł 3 lata ja? Nadal jestem pod kontrolą onkologa, ale już tylko co pół roku. Badania nie wykazują żadnych oznak nawrotu choroby. Czuję się dobrze. Korzystając z okazji pragnę podziękować wszystkim lekarzom, którzy uratowali mi życie. Dzięki serdeczne!".
Porozmawiajmy o chorobie – zachęcają organizatorzy konkursu "Moja historia z rakiem. Gdy słowa to za mało…". Osoby mające za sobą walkę z nowotworem mogą składać prace do 28 lutego.
96HT.
  • 56w96eycq7.pages.dev/96
  • 56w96eycq7.pages.dev/96
  • 56w96eycq7.pages.dev/171
  • 56w96eycq7.pages.dev/154
  • 56w96eycq7.pages.dev/246
  • 56w96eycq7.pages.dev/361
  • 56w96eycq7.pages.dev/19
  • 56w96eycq7.pages.dev/211
  • 56w96eycq7.pages.dev/164
  • moja walka z rakiem